Żółwie morskie są
potężne (osiągają do 1 długości i mogą ważyć do 80 kg), są
też dość długowieczne (mogą dokulać się do osiemdziesiątki).
Jest w nich jednak coś nierealnego. Może to, że żyły sobie razem
z dinozaurami. Dinozaury, jak wszyscy dobrze wiemy, szlag trafił,
natomiast żółwie powolutku przeszły sobie 200 milionów lat i
nadal są z nami. Może to, że są gadami, mają płuca, a żyją w
środowisku wodnym. A może to, że ścieżki ich losów pozostają
niezbadane mimo coraz większej liczby naukowców próbujących
rozgryźć w jakich głębinach morskich zaszywają się na swoje
pierwsze lata życia. Albo coś bardzo smutnego. Groźba wyginięcia.
Jednych jarajo gołe
baby, innych XVII wieczni malarze flamandzcy, ale mogę założyć
się o stówkę, że 99% ludzi bardziej podekscytuje się widokiem
ruchających się żółwi albo stadkiem żółwiątek
przemierzających swoją pierwszą drogę z gniazda do morza niż
pocztówką z reprodukcją zdjęcia gatunku, który nie istnieje.
Dlatego zastrzegam sobie, żeby mi żółwic nie straszyć, jajek nie
żryć ani nie niszczyć i żeby nie deptać po małych żółwiach,
bo chcę mieć przyjemność (nawet potencjalną) podglądania
ruchających się w morzu żółwi i kontunacji gatunku w postaci 4-centymetrowych żyjątek przepychających się w stronę morza, ile sił w płetwach. I żeby inni co przyjdą po mnie
taką opcję mieli. Bo żółwie parują się naprawdę uroczo. Są
tak rozkosznie nieporadne, a z drugiej strony zdeterminowane, pewne
siebie i silne. Aż słychać trzask skorupy o skorupę i
rozbryzgującej się dookoła słonej wody. Jak się ma farta i łódkę
to jest spora szansa popodglądać ten przyrodniczy peep-show, bo
żółw na żółwicę gramoli się na powierzchni morza, gdyż w szale
miłosnych uniesień nie mogą żółwie zapominać o napełnianiu
swoich płuc powietrzem.
Jak już se poużywajo to
jak to zazwyczaj w przyrodzie koleś może sobie skoczyć na szybką
przekąskę składającą się z meduzy, skorupiaka czy innego
ukwiału, a baba musi się męczyć. Zanim jeszcze zacznie
skomplikowany proceder rozmnażania się to już ma mój szacunek. Bo
może TO robić tylko i wyłącznie na tej samej plaży, na której
sama została poczęta. Nie wiem jak pani żółwiowa to ogarnia, ale
przez jakieś 20-30 lat (czyli do osiągnięcia dojrzałości
płciowej) pływa sobie po wodach świata, żeby na okres rozrodczy
wrócić do siebie. Wielki rispekt za orientację w terenie.
Jak już wróci, porucha,
to po jakiś 10 dniach, ciemną nocą wychodzi na plażę, żeby się
kurewsko zmęczyć kopiąc gniazdo i składając jaja.
Generalnie nie zazdroszczę. No, ale instynkt to instykt, nie
poradzisz. Zatem wychodzi z morza, co po dwudziestukilku latach wśród lekko unoszących prądów musi być mało
przyjemne samo w sobie. I co bidulka widzi? Jezusiemaryjo, jak się
pozmieniało tu u nas przez te lata. Zamiast szerokiego pasa
żółciutkiego piasku, który lepiej niż czerwony dywan, wyznacza
drogę na tył plaży, mamy szereg leżaczków, parasolek oraz
drewnianych chodników, żeby czasem turysta nie poparzył swoich
jakże cennych stópek o rozgrzany pioch. I jak teraz 80 kilogramowa,
pokraczna mamuśka ma pokonać ten labirynt? Jak jest twardzielką to
może pokona. A jak jest trochę mniej odporna albo 3 razy walnie
głową w metalową nogę od plażowego fotela to może po prostu
zawrócić do morza i tam upuścić tudzież trochę
antropomorfizując poronić swoje żółwiątka. Może też zrobić
gniazdo blisko morza, gdzie będzie narażone na poddtopienia i
ogólną zagładę.
Na szczęście na świecie
nie żyją same kurwy i przynajmniej na Krecie całkiem kumują, że
te ich Caretta Caretta to niezły skarb i duża atrakcja turystyczna.
I dzięki naprawdę niezłej współpracy organizacji Archelon z
lokalnymi władzami i przede wszystkim z hotelami, udało się
większość z nich nakłonić do składania leżaków na noc. Niby
taka drobnostka, a zmienia niesamowicie dużo. Poza tym wolontariusze
spacerują sobie każdego ranka (co dla rozsądnych ludzi oznacza
środek nocy, 5 rano, proszę ja was, że ja tak się budzę?) i
szukają śladów nocnych wysiłków żółwiowej mamuśki. I jeśli
dziołcha nie za bardzo przemyślała miejscówę dla swoich małych
(typu za blisko morza albo dziwnych turystycznych ustrojstw) to
bierze się takie jajca i przenosi je w bezpiecznie miejsce, gdzie
mogą sobie powoli dojrzewać.
Trochę się trzeba przy
tym narobić, bo jedno gniazdo do ok. 120 jajek. Jajka rozmiarem i
kształtem przypominają piłeczki ping-pongowe, a skorupka jest dość
elastyczna, żeby przy spadaniu jedno nie rozbiło drugiego. O
gniazdach, wykluwających się maluchach i tego typu żółwiowych
sprawach, będzie za jakieś 2 miesiące. Właśnie tyle czasu słońce
wysiaduje żółwie jaja, a to dziś, w Światowym Dniu Żółwia, w
oklicach Rethymno zostało znalezione pierwsze w tym sezonie żółwie
gniazdo. Jupi! Podjarka zdecydowanie większa niż ze skarpet
znajdowanych pod choinką. Oby nam się zdrowo lęgły i żeby w
życiu swoim przyszłym przeżywały i unkały zagrożeń wszelakich!
Pomyśleliście sobie:
„ach ci paskudni turyści, tylko ich przyjemność się liczy,
tylko ich leżenie plackiem na plaży, gdybym to ja byczył/a się na
słońcu to na pewno żółwiom bym nie przeszkadzał/a. Nigdyby bym
nic przeciwko takim interesującym istotom i zagrożonym
wyginięciem(!) nie zrobił/a!”? Jesteście pewni? A czasem rybka
u Was w brzuchu nie pływa od czasu do czasu? Jeśli tak to polecam
pod rozwagę informację poniżej.
„Połowy przy pomocy
długich lin z wieloma rzędami haków zabijają nie tylko
zaplanowane do odłowu zwierzęta, ale także ok. 145 innych
gatunków. Jedno z badań wykazało, że szacunkowo 4,5 miliona
morskich istot jest przypadkowo zabijanych podczas połowów przy
pomocy wyżej wspomnianej metody. W tym, w przybliżeniu, 3,3 miliona
rekinów, milion marlinów, 60 tysięcy żółwi morskich, 75 tysięcy
albatrosów i 20 tysięcy delfinów i waleni.”*
*”Eating animals”
Jonathan Safran Foer