niedziela, 18 listopada 2012

CENA FUTRA: RZECZYWISTOŚĆ POLSKICH FERM FUTRZARSKICH


Stowarzyszenie "Otwarte Klatki" otrzymało szokujące materiały filmowe i fotograficzne sporządzone na fermach futrzarskich na terenie całej Polski. Przedstawiają one warunki życia zwierząt oraz liczne problemy zdrowotne, które u nich występują. Zachowania stereotypowe, rany, chore oczy, odgryzione uszy i ogony - oto rzeczywistość ferm futrzarskich. Nie było żadnej, na której nie pojawiłby się przynajmniej jeden z problemów.

Poniżej film, który w skróconej formie przedstawia całą sytuację.




Na bieżąco możecie śledzić wydarzenia na stronach http://www.facebook.com/otwarteklatki oraz http://www.otwarteklatki.pl

piątek, 28 września 2012

Puszcza to puszcza. Przyroda!

Czasem w życiu zdarzają się takie rzeczy, o których wiadomo, że są ważne. Czasami bardzo łatwo rozpoznać ich wagę. Wtedy kiedy po powrocie do domu pojawiają się przed oczami, jak filmy na soczyście kolorowych kliszach. Wyświetlają się raz za razem, bez udziału świadomości. Idziesz korytarzem i nagle widzisz zieloność lasu, kawałek krzoka, podskakujący tyłek małego dzika. Hmm, niby taka sobie Puszcza. Wprawdzie jedna z ostatnich takich ostoi przyrody w Europie, wprawdzie z unikatowymi gatunkami fauny i flory, wprawdzie z drzewami co jeszcze królów pamiętają, wprawdzie... Ale tak na chłopski rozum to trochę gnijących drzew, srających żab i zbyt dużego stężenia tlenu w powietrzu. A jednak...




Obojętnie jest czy popłyniemy w romantyczne rozpływanie się nad kropelkami rosy na rozświetlonej promieniami porannego słońca polanie, gwiazdami mrugającymi na ciemnogranatowym niebie, delikatnymi niteczkami babiego lata muskającymi policzki czy pójdziemy w bardziej naukową mańkę. Szkiełko i okno, obserwacja i analiza. Bardzo proszę, tutaj mamy stanowisko takiego, a takiego grzyba, występuje on jeszcze tylko w jednym innym miejscu w Europie. A tutaj proszę taki porost, nawet nie wiedzieliśmy, że taki istnieje. No jak by nie patrzeć i na magię i na logikę - Puszcza Białowieska to miejsce niezwykłe.



I dlatego tym bardziej szlag trafia i nóż się w kieszeni otwiera jak się pomyśli o dziadach z wąsem, którzy przyjeżdżają swoimi wypasionymi brykami, żeby za pomocą również dość drogich zabawek pofolgować swoim morderczym zachciankom. Jak mamę kocham, nigdy w życiu, za żadne skarby świata nie pojmę jak może sprawiać przyjemność odebranie życia jeleniowi, który właśnie pręży się przed swoją nową dziewczyną. Taki jeleń wychodzi sobie w połowie września na rykowisko, żeby w metalicznym blasku księżyca zdrowo sobie poryczeć. Ryczy trochę do swojego rywala, mówiąc mu: „Stary, ja te moje rogi mam większe i dłużej je noszę niż Ty. Takie sobie mięśnie od nich wytrenowałem, że mi chłopie nie podskoczysz. O proszę posłuchaj, jak je naprężę to wydam z siebie taki ryk, że Twoja stara trzy paśniki dalej to usłyszy”. A trochę do swojej upatrzonej typiary: „Hej Lalka! Zapraszam Cię na swoje legowisko, mam tam niezły zbiór wierzbowych witek, może chcesz sprawdzić?”. Puszcza do niej oczko, ale zanim miłosna fala doleci do jeleniowej (taka pani to łania i nie jest tym samym co sarna, na wczasach człowiek się uczy – parka jeleni to łania i byk, parka saren to koza i kozioł/rogacz), więc zanim łania opuści swoje długie rzęsy zawstydzona śmiałą bajerką pana byka powietrze zostanie przeszyte mrożącym krew w żyłach świstem kuli. Krew, coraz bardziej mleczny wzrok jelenia, zapach śmierci. Cierpienie. I takie poczucie niestosowności. No jak taka kurwa może przerywać taki moment, z butami do świątyni przyrody się pchać ze swoją pychą i arogancją? No jak?


Pasuje mi tu tylko jedna, najuniwersalniejsza odpowiedź: No nie wiadomo.


Pozostaje mi życzyć tym dziadom, których tak szczerzę nienawidzę, żeby ich spotkała taka dobroć jak ich patrona św. Huberta, który po spotkaniu pewnego wyjątkowego jelenia przestał polować. I żeby odpuścili sobie ambony, strzelby i noże do wypruwania serc i inszych bebechów. Trzymam za Was kciuki, dziady! Ogarnijcie się, bo nie lubię odczuwać nienawiści. A ja nie to niech Was pokręci!


A gdyby któremuś się udało to może się zorientuje, że właśnie wkroczył do świata z fragmentu tekstu, który poniżej. Ogólnie nie przepadam za CrimeThink’iem, bo coś mi się zdaje, że nie tylko świadomość kształtuje byt, ale też vice versa. Mimo to do tego tekstu (chociaż jest infantylny i kiepsko przetłumaczony) mam sentymentalny stosunek i przypomniał mi się on podczas nocnych przejażdżek po lasach, które wyglądały tak jak w teledysku Bat for Lashes. Polecam! 

„Ten świat potocznie zwany „prawdziwym światem” jest tylko fasadą. Zdejmij kurtynę, a zobaczysz, że biblioteki wypełnione są zbiegłymi spod kontroli powieściami, a drogi szumią uciekinierami, że wszyscy portierzy i wrażliwe matki z całych sił szarpią smycz, żeby zyskać choć szanse na to, by pokazać jak bardzo są żywi... a całe to gadanie o praktyczności i odpowiedzialności jest tylko pogróżkami i blefowaniem, które ma odciągnąć nas od wyciagnięcia rąk - co przekonałoby nas, że niebo leży przed nami, w naszym zasięgu.

ISTNIEJE TAJNY ŚWIAT, UKRYTY W TYM „PRAWDZIWYM”.

Możesz go spróbować w szoku i wstrząsie pierwszego, niespodziewanego pocałunku albo we krwi w twoich ustach, która pojawia sie na chwile po wypadku, kiedy zdajesz sobie sprawę, że jeszcze żyjesz. On dmie razem z wiatrem, który czujesz na szczycie szaleńczej nocy przygód. Słyszysz go w magii twoich ulubionych piosenek, jak unoszą cię i przemieszczają na szlaki, których żadna nauka i psychologia nigdy nie mogłaby brać w rachubę. Możliwe, że widziałeś jego ślady, wydrapane kodem bez klucza na ścianach toalety albo byłeś zdolny do zdobycia sie na bladą refleksje o nim podczas filmów, które sie robi by utrzymać nas zabawionymi, zrelaksowanymi. On jest pomiędzy słowami, kiedy rozmawiamy o naszych celach i pragnieniach, ciągle ukrywający sie gdzieś poza ograniczeniami bycia ‘praktycznymi’ i ‘realistycznymi’. Kiedy poeci i radykałowie nie śpią do świtu, wysilając swoje umysły dla doskonałej sekwencji słów albo czynów, by wypełnić serca (albo miasta) ogniem, próbują znaleźć ukryte wejście do niego. Kiedy dzieciaki uciekają przez okno, by wędrować późno w nocy, albo bojownicy wolności szukają słabych punktów w fortyfikacjach rządowych, próbują wślizgnąć sie do niego - gdyż oni lepiej wiedzą, gdzie drzwi są ukryte. Kiedy nastolatki niszczą bilbord, by sprowokować całonocny pościg z policją, albo anarchiści wywołują regularną demonstracje, by roztrzaskać witryny, jednego z milionów, korporacyjnego marketu i banku, wtedy próbują szturmować jego bramy.
Kiedy kochasz sie i odkrywasz nowe doznanie albo obszar ciała twojej miłości i czujecie sie jak odkrywcy odnajdujący nowe części świata, na równi z oazą pustyni lub brzegiem nieznanego lądu, tak jakbyście byli pierwszymi, którym udało sie osiągnąć biegun czy Księżyc, wtedy badasz jego granice.
On nie jest bezpieczniejszym miejscem niż ten „prawdziwy” – wręcz przeciwnie, jest on doznaniem niebezpieczeństwa, które raz na chwilę wydaje się usuwać w cień przyszłość i przeszłość. Może natknęliście się na niego przypadkiem, kiedyś, zadziwieni tym co znaleźliście.
Stary świat rozprysnął się za wami i w was, i żaden lekarz ani metafizyk, nie może go z powrotem poskładać. Wszystko, poprzednie stało sie trywialne, niedorzeczne, absurdalne, kiedy horyzonty gwałtownie się wokół was poszerzyły i niewyobrażalne wcześniej szlaki sami sobie zaoferowaliście. I przypuszczalnie przysięgliście sobie, że nigdy nie wrócicie, że będziecie żyć poza, resztę życia, wstrząsani nagłością, gwałtownością, w ekscytacji odkryć i zmian – ale jednak wracaliście.
Zdrowy rozsądek dyktuje, że ten świat może zostać doświadczony tylko chwilowo, że jest on właśnie szokiem przejściowym i niczym więcej; ale opowieści, którymi sie dzielimy, mówią co innego: słyszymy o kobietach i mężczyznach, którzy zostali tam tygodnie, lata, którzy nigdy nie wrócili, którzy żyli tam jak bohaterowie, wiemy, ponieważ czujemy go w atawistycznej części naszych serc, która przechowuje pamięć o wolności z dawnych czasów, że ten sekretny świat jest blisko i czeka na nas. Możesz go zobaczyć w błysku naszych oczu, w żywiołowości naszego tańca i spraw sercowych, w proteście albo w wymykającej się spod kontroli zabawie.
Rewolucja, jest po prostu myślą o tym, że możemy wejść do tego sekretnego świata i nigdy nie powrócić; albo lepiej, że możemy spalić ten obecny, by całkowicie odsłonić ten pod spodem.”



poniedziałek, 10 września 2012

Hell is where the heart is.

"Człowiek, któremu odejmą strzaskaną rękę, czuje ciągły ból w próżni równającej się długości ręki. Często budzę się po twardym śnie z tym nieujętym bólem w próżni. Oto przyjdzie nowa wiosna... Zobaczę ją we mgłach przydymionych sadzą fabryczną - a zarówno tam, jak tutaj będę niósł w sobie kły upiora, głęboko zapuszczone w duszę... I tak zawsze, bez końca..." S. Żeromski























wtorek, 7 sierpnia 2012

Pamięć zapachowa


Gdy zapada zmrok wszystko pachnie intensywniej. Tak jakby każda roślinka, każdy krzaczek, każda odrobina jeszcze żyjącej materii chciała się pozbyć ze swojego środka wielości wrażeń skumulowanych w świetle dnia. Noc jest cicha. Zmysł słuchu ukojony miarowym szumem świerszczy i cykającego robactwa przechodzi w stan czuwania. Wzrok odpoczywa, promienie zachodzącego słońca miękko układają się na siatkówce, księżyc oplata srebrzystym blaskiem brud ulic, pokryte kurzem drzewa i szare bloki. Ludzie znikają, kryją się w swoich domach, które my podglądamy w otwartych oknach. Docierają nas odgłosy niespiesznie pulsującego życia.

 
Sinemu blaskowi telewizora towarzyszy podekscytowany głos sportowego komentatora. Trochę dalej na talerz upada łyżka, gwiżdże czajnik. Na balkonie obok stoi para, palą papierosy i co kilka chwil rzucają półsówkami. Trochę do siebie, trochę do tej drugiej osoby, trochę w przestrzeń, w ciepłą, sierpniową noc. Mogliby patrzeć w niebo i wypatrywać spadających gwiazd. W sierpniu jest ich najwięcej. Każda taka spadająca gwiazda to przecież jakieś życzenie. A życzenie mają z pewnością niejedno. Ale nie patrzą. Niebo zasnute jest chmurami.
 
Zamiast gwiazd z balkonu spadają półsłówka. Urywane zgłoski rozbijają się na miękkiej trawie. Dzwięki są wytłumione. Dobiegają jakby zza szyby, źródła znajdują się po drugiej stronie lustra, w świecie do którego my nie należymy. Krążymy po jego krawędzi, będąc trochę z wami, ale jednak bardziej przeciwko wam. Nie możemy skupić się na życiu, bo nie wiemy jak żyć, więc skupiamy się na zmysłach.


 
Oczom dajemy odpocząć, słuchamy ciszy i znajomego zgrzytania zębatki i łańcucha, dłonie gładzą poszarpaną owijkę kierownicy. Co kilkanaście metrów przystanek. Obmacywanie przyśmietnikowych dóbr. Ręcę pozostają puste. Nie potrzebuję ani patelni ani leżaka ani kolejnego lustra. Najładniejszą napotkaną rzeczą okazują się rechy tapety w Muminki. Muminki kojarzą się ciepło i dobrze, ale jednak trochę złowieszczo, ale nie tak, żeby straszyć, tylko, żeby zamiast nudy była odrobina czornej melancholi. Muminki kojarzą się z biblioteczną półką, na której stała caluśieńka seria książek Tove Jansson. Książki ładnie pachną. Stare ładniej, chociaż chemiczny zapach nowości ma też jakiś urok. Litery można przywołać, google podsuną dokładną pamięć wydania, które przeszło przez moje ręce. O, właśnie taka okładka. Ale zapach... Pożółkłe kartki i biblioteczny kurz z podstawówki na Kozinach... Jakaś pamięć wraca, ale to chyba nie to. I nawet powietrze po deszczu pachnie teraz jakoś inaczej.
 


Za to przejrzałe owoce, kulające się gdzieś pod drzewami pachną tak samo, nawet w tym nie całkiem moim mieście. Słodko, odurzająco, wieczorem najmocniej. Rozpadające się mirabelki i nadgnite papierówki. Pomiędzy asfaltem a oponą, pomiędzy gumową podeszwą a betonowymi płytami chodnika. Udaje im się zdominować wszelkie inne zapachy. Nie ma samochodowych spalin, mdlącego zapachu śmietników, klejących się od potu rąk. Rower się opłaca, spacer się opłaca. Zdrowo, tanio, dobrze.


czwartek, 2 sierpnia 2012

Pochwała chaosu, czyli nie dogodzisz.

Prawo entropii mówi o tym, że wszystko w świecie ma tendencję do rozpraszania się. Wszystko w świecie w naturalny sposób dąży do stanu chaosu. Mówi też o tym, że to ciało cieplejsze może przekazać swoją energię ciału zimniejszemu. Nigdy na odwrót. I kiedy ta energia będzie przepływać, a przepływa cały czas, tylko nie zawsze pomiędzy tymi ciałami co trzeba to nastąpi ten długo oczekiwany koniec świata. Stan idealnej równowagi oznaczałby stan całkiem zwyczajnej śmierci. Nic by się nie działo, nie następował by żaden ruch, nie było by ani ciepła ani energii, a co za tym idzie żadnej pracy.


A praca to rzecz święta. Oczywiście żadna tam praca, w stylu udawania przed szefem, że coś się robi. Ani też tyra na piniądź, który jak wiadomo z "Ballady o Januszku" jest kwiatem życia. Ale taka praca nad rosnącym ziemniokiem, żeby urósł galanty i pożywny. Albo praca nad swoim domem, żeby był miejscem do którego chce się zawsze wracać. Albo praca nad sobą, żeby umieć powiedzieć "kalafior" w ulubionym języku obcym. Albo praca nad wspomnieniami, żeby palące się mosty rozświetlały drogę, a nie zostawiały paprzących się oparzeń.
Temperatury się wyrównują, koniec świata nie nadchodzi, prawa fizyki są zwodnicze. Tylko prawdą i czasu i ekranu pozostało to, że pieniądz jest kwiatem życia. I w poszukiwaniu tego rzadkiego okazu flory kolektyw wczasy udał się całkiem niedawno do Szwajcarii. Dość szybko zmaterializowała się pewna prawda objawiona, która od długiego czasu wisiała w powietrzu: "nigdy nie będziemy bogaci". Na szczęście istnieje też druga prawda (dualizm, ciepło-zimo, będzie tak albo inaczej), że co jak co, ale wczasować potrafimy.

  

Okazało się też, co już może być trochę bardziej zaskakujące, że wcale nie jest fajnie jak wszyscy są mili, jak jest czysto, jak każdy problem znajduje swoje rozwiązanie. Szwajcaria jest bardzo ładnym krajem. W sensie przyrodniczo geograficznym. Zróżnicowany krajobraz. Soczysta przyroda. Majestetyczne góry. Wprawdzie nie ma morza, ale dwa olbrzymie jeziora całkiem nieźle rekompensują ten brak. Nad jeziorem Genewskim spotkaliśmy niezłe stadko upasionych kaczek. Kaczki też były jakieś takie szwajacarskie, zadowolone, pewne siebie. Przyjemny widoczek.



Z resztą na widoczki nie dało się zbytnio utyskiwać. Winnice, zadbane domy, ośnieżone szczyty Alp. Góry są bez dwóch zdań piękne, ale też złowieszcze. Ogromne, monumentalne i ten śnieg kiedy tam gdzie stoisz jest taki żar, że można by się rozpłynąć i wsiąknąć w rozpaloną ziemię. Albo mgła. We mgle wszystkie góry przypominają bliźniacze szczyty z czołówki Twin Peaks.


Wszystko jest naprawdę och i ach. Jednak po paru dniach ta porządność staje się nie do zniesienia. Do szału doprowadzają nieskazitelne ściany w łagodnych pastelowych kolorach. Brak jakiegokolwiek papierka na chodniku. Jakiegokolwiek śmiecia. Dajcie mi śmieci, proszę! Śmieci są fajne! A, chciała pani śmieci, bardzo proszę. W naszym wysoce cywilizowanym kraju świetnie radzimy sobie ze śmieciami. Widzi pani te organicze batoniki? Proszę spojrzeć tutaj, widzi pani te dwie daty? Jedna to data przydatności do spożycia, a druga to data dotycząca możliwości sprzedaży produkty. Widzi pani? Ten okres pomiędzy to okres dla Pani i Pani podobnych. My dbamy o swoje zdrowie i uprawiamy przemyślaną bio-eko-organic nadkonsumpcję, a Państwo pomagają nam utylizować te nadwyżki. Jak te świnki, hihi! I wszyscy są zadowoleni! Pięknie to wymyśliliśmy, nieprawdaż? Tak, bardzo pięknie. Z wielką chęcią skorzystam z Pańskich odpadków. Dziękuję. Czuję jednak, że dalej coś jest nie tak. Nie dogodzisz.


  

Krzoki są spoko. A krzoki w miastach są niezbędne, żeby beton nas nie zalał i nie zadusił na śmierć. Ale widok szwajcarskich ogródów miejskich, które są najgorszą realizacją stylu angielskiego w architekturze zieleni jaką mogę sobie wyobrazić, nie cieszy. Każda roślinka jest tak bardzo pod linijkę, że podejrzewam, iż codziennie rano przychodzi ktoś z siatkowym stelażem stawia nad krzokiem i obcina każdy kawałeczek zieloności, który chociaż o milimetr wysuwa się poza schemat. Trawa wygląda jak z plastiku, a kwioty poukładali w idiotyczny wzór udający paterę z owocami. Próbuję przekonać siebie, że fajnie, bo zielone, bo ładnie kwitną, ale jakoś nie mogę. No nie dogodzisz. Aż by się chciało jakiś oset czy innego chwasta wsadzić w sam środek tej idealnej kompozycji.
  


Okazuje się, że ponad łatwo, logicznie i porządnie przedkładamy swojsko. Wracamy do domu. W okolicach absurdalnie górującego, nad letnią nocą i radiowymi przebojami, Jezusa w Świbodzinie mijamy szyld na którym są dwie informacje: Tanie Noclegi oraz Koryta 200 m. Chleb, sól i wódka.

wtorek, 12 czerwca 2012

anywhere you wander anywhere you go


Często próbuję się wymienić z kimś na mojego psa. Ostatnio próbowałam wymienić się na Lolę, która wyglądała na psa idealnego. Galanty pies, że nie trzeba się schylać, żeby pogłaskać. I że nie próbuje Ci odgryźć ręki jak ją zbliżasz na za bliski dystans. I takie takie, no psi ideał. Koniec konców, transakcja nie została sfinalizowana, bo pomimo tylu cudownych psów i nawet kilku kotów zawsze zostaję przy swoim skurczybyku.


Cezar nie jest najlepszym psem świata. Jest daleki od bycia sympatycznym. Konkursu piękności też by nie wygrał. Zostały mu trzy zęby na krzyż i krępa budowa ciała. I jak to mówi mój dziadek Marian, małe to złe, bo ma serce blisko dupy. Wszyscy moi znajomi go nienawidzą. I niestety mają swoje powody. Cezar nie słucha się, kąsą i terroryzuje gości.


Ale jakby nie było jest moją Perełeczką. Zdecydowanie nie taką jaką mogłabym sobie wymarzyć, bo nigdy nie marzyłam o psie, który nie przepada za głaskaniem, nie pilnuje się mnie i który szczerzy na mnie resztki swoich kłów i który stale ginie. Ale apropos ginięcia usłyszałam od opiekunki Loli taką oto prawdę życiowo: Na psy się nie czeka, same wracajo. Złotymi zgłoskami sobie to odnotuję.


Pierwszy raz nie wróciłeś na noc w straszną zimę, kiedy na dworze szalała zamieć i panował trzaskający mróz. Myślałam, że oszaleje ze zmartwienia. Nie mogłam spać całą noc. Widziałam Cię pod kołami wszystkich samochodów i pod każdym tramwajem przecinającym ośnieżony Poznań. Widziałam też jak zamarzasz w tą gwieździstą noc. Rano postawiłam na nogi pół miasta. Cały internet i pół rzeczywistości wiedziało, że Cię nie ma. Okoliczne słupy zapełniły się Twoją podobizną, mimo, że nadal śnieg walił jak na jakiejś Kamczatce. Ja wydzwaniałam po schroniskach, jeździłam po mieście, kazałam wszystkim mieć oczy szeroko otwarte i zrywałam się na każdy dźwięk, który przypominał drapanie w drzwi. A wszystko to było na próżno. Bo mogłeś być wszędzie, a ja byłam tylko w jednym miejscu. Ale że przecież ty znasz to miejsce i wiesz jak wrócić. No i wróciłeś. Czekało na ciebie twoje posłanie obok pieca, ale i tak śnieżno-błotnymi łapami wgramoliłeś się na moje wyro.  





niedziela, 1 kwietnia 2012

na dwoje babka wróżyła

Różnice w postrzeganiu świata na przykładzie romansidła. Romansidło jest dobre. Z muzyką, od której mogą przejść ciarki. Z St. Pauli i Istambułem w tle. Można się nawet doszukać w nim politycznych motywów. I pytań o społeczeństwo multikulti. Ale przecież chuj z tym, bo najistotniejsze jest, że w pewnym momencie okazuje się, że on ją taaaaaaaak kocha i że przecież ona jego też, ale za dużo dobrego nie wynika z tej esklacji uczuć i jest dramat totalny. Jak nie oglądaliście "Glową w mur" to obejrzyjcie i czytajcie dalej.



Jest spokojna noc w Istambule. Istambuł jest na południe, więc pewnie noc jest ciepła. Ciepłe światło latarni oświetla brukową kostkę. Na bruku leży Sibel. Sibel, która bardzo chciała umrzeć. Najpierw udawała, że chce umrzeć, żeby uwolnić się od swojej tradycyjnej, tureckiej rodziny, która nie pozwalała żyć jej pełnią życia. Sibel podcina sobie żyły, ale w taki sposób by nie umrzeć i trafia do psychiatryka. W tym samym czasie do zakładu trafia też Cahid, Cahid w tamtym momencie chce umrzeć naprawdę. Wiemy, że ma to jakiś związek z jego byłą/poprzednią żoną, ale to nie jest ważne. Ważne, że on w tym momencie jest martwy, a Sibel może być jego zmartwychwstaniem. Jego poznajemy gdy wjeżdża autem w tytułowy mur. W chwili bliskiej śmierci towarzyszy mu "I feel you" Depeche Mode. Może trochę tani, ale jest dramatyzm. W chwili gdy decyduje się pożegnać ze światem na jego twarzy nie widać już tej rozpaczy i smutku, które towarzyszyły mu jeszcze chwilę temu, widać determinację. I co o tym myślimy drodzy Państwo? No myślimy, bosz, ale smutek, jak jemu jest źle, dobrze, że aż takiego smutku nie doświadczyliśmy. A przecież ze smutkiem już trochę się znamy, oj, można by powiedzieć, że jak łyse konie. Jak powiedział nam pewien mędrzec: "See I know exactly what you mean when you say / It hurts to much to talk. / I've been there. / I don't plan on returning". I my tam byliśmy i nie wracamy! I jeszcze myślimy, że każdy był w takim czy innym smutku i że jak widzi takiego typa w rozpaczy to albo sobie myśli, że mu szkoda typa albo że o kurwa, to ja, to ja. A tu proszę zaskoczenie! Są tacy co myślą, no co to za bandyta ten pan, co za nicpoń, no targa się na własne życie, no na życie w ogóle, a przecież życie to świętość, od pana boga nam nadana, no grzesznik, będzie się smażył w piekle, oj będzie. Sam tak zdecydował, grzech śmiertelny na siebie wziął to niech się smaży. No drodzy Państwo, z tą grupą się nie zrozumiemy. Także zostajemy przy swoim myśleniu i albo żałujemy pana albo myślimy, o nie o nie, to przecież ja tą rozpacz, no taką samiuśką wtedy czułam, jak to dobrze, że ani auta ani muru nie było w okolicy.


Wrócimy jednak do historii. Sibel, która chciała się zabić namawia Cahita, który chciał się zabić, żeby został jej fikcyjnym mężem. Typ jest Turkiem, więc rodzina powinna być kontent, Sibel zyska upragnioną wolność, a Cahit zrobi dobry uczynek, a do tego będzie miał posprzątane, ugotowane i wyprane. Tak też się dzieje i na nieszczęście dzieje się również straszna, ogromna miłość między nimi. On zmartwychwstaje. Nie ma już pustki w oczach, nie gapi się w sufit. Ona gotuje mu obiad z taką miłością, że całkiem bez znaczenia wydaje się to, że w tym samym czasie pieprzy się z innym typem, a Cahita nawet nie dotyka. Tak się składa, że typ, z którym pieprzy się Sibel upija się w tej samej knajpie co Cahid. No i w pijackim majaczeniu prowokuje Cahida wypowiadając mało cenzuralne słowa pod adresem jego żony. Cahid rozbija typowi kufel na łbie i trafia do więzienia. Sibel mówi, że będzie na niego czekała. Rodzina, po takiej aferze, wyrzeka się jej. Sibel musi uciekać do Stambułu. Oczywiście, nie jest tą samą typiarą co wcześniej. Zaczyna ubierać się w workowate ciuchy, ścina włosy, no dość dosadnie przedstawiona wewnętrzna przemiana. Hedonizm nie jara ją już nic, a nic. Myśli tylko o ukochanym, z którym nie może być, pragnie śmierci. Łazi po Sambule, szuka jakiś dragów, które pozwolą jej przetrwać. W końcu następuje wieczór ostateczny. Widzimy Sibel, w męskich ciuchach, z butelką wódki, wirującą w obłąkańczym tańcu, który jest zarówno tańcem unicestwienia, jak i przemiany. Sibel oczywiście tańczy do "I feel you". O tak, my widzowie, lubimy takie nietrudne łamigłówki. Opętana alkoholem i smutkiem Sibel pada na podłogę. Ludzie opuszczają klub. Ona leży twarzą do ziemi. Podchodzi do niej barman, który wcześniej sprzedawał jej opium. Najpierw ją gwałci, a potem wyrzuca na ulicę. Jest już prawie nie dnie. Idzie pustymi uliczkami, obok niej przechodzi trzech kolesi. Zaczepiają ją, bo przecież porządna kobieta, nie chodzi sama po nocy. Ona jakby na to czekała, prowokuje ich, wyzywa, rzuca się na jednego z nich. Oni nie znają żadnej litości, bezwzględnie ją butują. Sibel podnosi się, jej twarz ocieka krwią, oczy płoną, wyzywa ich dalej, ewidentnie pragnie śmierci. Koleś podbija do niej i wbija jej kosę pod żebra. Sibel leży na bruku. Dno ostateczne. Ciepłe światło latarni oświetla brukową kostkę. Jest spokojna noc w Istambule. 



Cahid wychodzi z więzienia. Sibel na niego nie czeka. Ma córkę i męża - taksówkarza, który uratował ją tamtej nocy. Spotykają się w Istambule. W hotelowym pokoju siedzą nadzy naprzeciwko siebie. Patrzą sobie w oczy. Patrzą do samej duszy. Z miłością patrzą. On mówi, żeby pojechała z nim do jego rodzinnego Mersin. Ona się zgadza. W domu pakuje do walizki jakieś przypadkowe rzeczy, z drugiego pokoju dobiega głos jej córki. Już wiemy, że nie pojedzie. Cahid odjeżdża sam. Miłość vs. miłość. Jak w antycznej tragedii, co by nie wybrała to będzie źle. Taki sobie romans bez happy endu. Tak się kochają, a nie mogą być razem. No smutek smuteczek. A tu proszę zaskoczenie. Okazuje się, że to zakończenie może być uważane, że ekstra szczęśliwe. Ale jak to? Całkiem prosto. Można sądzić, że na koniec Sibel zrozumiała, że te wszystkie nieszczęścia to była kara za jej rozwiązłość, ale że się opamiętała (dzięki bogu!) i w końcu poprawnie wybrała. Zostaje z chłopem i dzieciokiem, a nie się za jakimiś namiętnościami po świecie miałaby tułać. Także błąd zrozumiała, za grzechy pożałowała i obiecała poprawę, no to teraz Maryjka ześle jej wieczne szczęście. 

Dobrze, że pan Akin ustawił przed Hagią Sofią orkiestrę z solistką w czerwonej sukni, która daje wskazówki interpretacyjne. Na samym końcu, na tle cieśniny Bosfor, pani solistka pyta nas czy wszyscy, którzy tęsknią za ukochanymi są tak szaleni i mówi nam w imieniu Sibel, że jest nieskończenie smutna. I że może góra teraz sobie czerpać przyjemności, ale ona już nie. 




Czyli, że może i postąpiła słusznie. I że może nie mogła inaczej. Jednak jak bym nie próbowała tego ugryźć to szczęścia tam nie widzę. Ale to może dobrze, że ktoś się tam próbuje dopatrzeć szczęścia i słuszności. W końcu różnorodność współtworzy lepszy świat. Ale jest też inny dysonans w postrzeganiu tych samych sytuacji. Dysonans zasadniczy. Wtedy dzieli nas przepaść bez dna, rzeka z prądem i bezkres niebios. Możemy sobie żyć na jednej planecie, ale nie zrozumiemy się.

Dysonans zasadniczy pojawia się w różnych sytuacjach i ich interpretacjach. W ostatnim tygodniu taką kwestią było "święte prawo własności" przewijające się w kontekście ewikicji warszawskiego skłotu Elba i adaptowania kolejnych budynków przez stołecznych skłotersów. Krew moje delikatne nerwy zalewała jak czytałam komentarze, że jakby ktoś ci do mieszkania wszedł to co i że w ogóle nie ma co dyskutować, bo własność to własność i cicho sza. I że jest to własność jakiejś bezosobowej ponadnarodowej korporacji, a nie-własność żywych ludzi robiących żywe rzeczy to już mniejsza o to. Ale właściwie czemu? Bo ktoś tak kiedyś powiedział? Bo rzucił ten frazes o świętości i tego się trzymajmy? 

Powtarzacie slogan, powtarzamy slogan, a nie za bardzo zastanawiamy się jak to końcu jest z tą własnością. Z czego ona wynika, od kogo pochodzi? Czy mi się należy i za co mi się należy? I czy Tobie się należy i za co? I czemu najwięcej należy się jakiejś firmie bez uczuć albo inszemu bankowi? Wprawdzie wolałam oglądać seriale niż czytać klasyków myśli wszelakiej, ale na szczęście, oglądanie seriali nie wyklucza myślenia, a myślenie jest spoko. Proudhon powiedział kiedyś "własność to kradzież". Taki sam slogan jak "święte prawo własności", ale jednak lepszy. No bo skąd pochodzi własność? Z dziedziczenia, z kradzieży, ze spekulacji. Taka Własność przez duże 'w", bo taka moja szczoteczka do zębów i turkusowe skarpetki w renifera to raczej prywatne akcesoria niż jakaś własność. Myśląc o Własności myślę o tym, że ktoś dzięki niej może zbijać kokosy tylko przez sam fakt posiadania, o tym, że może zmusić innych do tego, żeby tańczyli jak im gra, że może nie kiwnąć palcem, a mieć takie luksusy jakich my nawet nie umiemy nazwać, a ktoś inny, kto nie odziedziczył, nie ukradł i nie miał jak ani czym pospekulować musi zapierdalać na nie właśnie, poprzez robotę jaką wykonuje na własne przetrwanie. Oj nie podoba mi się takie ułożenie świata.

Dlatego drogi Świecie, bardzo Cię proszę, obróć się na drugi boczek i wygodnie się ułóż, w pozycji, w której to własność będzie trochę bardziej powiązana z pracą, naszymi możliwościami i potrzebami. Podłóż sobie poduszkę pod głowę, spójrz w niebo, ładne obłoczki, co nie? I zrób tak, żeby nam się nie chciało mieć tych zbytków zbytków. I jak już patrzysz na to niebo, to przekaż Bozi: "Matkobosko, chroń Elbląsko" i wszystkie inne miejsca, które są Własnością, a stały puste, niszczejące i zapomniane do czasu kiedy ktoś złamał święte prawo i tchnął w te miejsca życie.