czwartek, 28 sierpnia 2014

Stara szkoła ma szacunek

Lubię przysłowia, będące mądrością narodów, mimo że często łgają bez żenady. Na przykład te o szczęściu. Bo co ma powiedzieć osoba co ani w kartach ani w miłości? A do tego w totolotka nawet nędznej trójki nigdy przenigdy nie ustrzeliła? Może powtórzyć wieczne i uniwersalne pytanie jak żyć. Albo z dużym wysiłkiem znaleźć dziedzinę, w której fart i fuks stoją po jej stronie.

Ja na ten przykład mam szczęście w dziadkach. Jeden i drugi udali się jak drożdżówki na mleku sojowym i możeta mi ich zazdrościć. Do tego w wieku kiedy coraz większa część moich znajomych zajmuje się produkowaniem dzieci, narzekaniem na nieuchronnie nadchodzącą siwość włosów czy też rozpaczliwym udawaniem wiecznej nastoletniości ja nadal posiadam dziadków w liczbie 2 i do tego babcię na dokładkę.







Oprócz wartości samej w sobie, czyli tego, że po prostu są, to obaj są super fajni. Jeden dziadek jest wersją rozważną – od nauki wiązania sznurowadeł, sprawdzania czy znam tabliczkę mnożenia i czy na zimę zakupiłam ciepłe obuwie (tak, w końcu zakupiłam, to chyba dorosłość), a drugi wersją romantyczną – od śpiewania piosenek, przynoszenia do domu jeży, ptaków i innej dzikiej przyrody i rozkminiania w jakie kształty ułożyły się chmury.

I jakiś czas temu dziadek od chmur miał wypadek. Dość chujowy wypadek z samochodem w roli głównej. Szedł sobie bogu ducha winien po pasach, a jakiś (tutaj wpisałabym wszystkie przekleństwa i brzydkie słowa jakie znam) wjechał w niego z prędkość, która chyba niewiele miała wspólnego z przepisowym 50 km/h. Sytuacje graniczne mają to do siebie, że poza lamentem, płaczem i załamywaniem rąk prowadzą zawsze do jakiejś refleksji czy innej grubszej rozkminy.


W przypadkach wypadków motoryzacyjnych (których jest stanowczo za dużo i są za złe i każdy kto jeździ za szybko, pijanie, mocno zmęcznie czy w inszy sposób nieodpowiedzialnie jest dla mnie szmaciarzem i powinie się wstydzić, srogo wstydzić), w każdym bądź razie przy poważnym wypadku pojawia się całkiem prosta myśl: o matko, przecież już go mogło było nie być! a chcę przecież, żeby był!

I potem myśl, że no na ten przykład taki dziadek niby jest, a jakby go nie było, bo zawsze trochę taki jest na zaś. Bo tu kuszą te wczasy, rozrywki, wydarzenia kulturalne i wydarzenia chamskie, a koleżeńskie, przez co równie atrakcyjne. A tu trzeba czasem do pracy iść, coś w szkole oddać, czyn społeczny jakiś wykonać, ciucha kupić, fesjbuka polajkować. A dziadek czeka, dzień drugi trzeci, tydzień pierwszy i dziesiąty, a nam ciągle nie po drodze.


A potem się dostaje wypadkiem w łeb i człowiek jakby od tego mądrzeje, rzuca te wszystkie niecierpiące zwłoki super pilne pierdoły i dobrze na tym wychodzi. Bo jak człowiek postępuje tak jak trza to mu się robi tak dobrze w środku jak po wypiciu herbaty z cytryno w listopadowe popołudnie.

I w ogóle okazuje się, że ze starymi ludźmi jest fajnie! Nawet jak są starzy, schorowani i do tego powypadkowi. Pewnie dlatego, że mają po prostu wyjebane na wiele spraw, nie zależy im już na robieniu wrażenia, mają większy dystans do wszystkiego i wiedzą, że nie pozjadali wszystkich rozumów i że już ich nie zjedzo. Za to mają trochę tego co się nazywa mądrością życiową i taką właśnie niegłupią anegdotkę usłyszałam przy obróbce porzeczek.

Mniejsza o te porzeczki, przemyślenia rolno-spożywcze innym razem. W każdym bądź razie robię sobie te przetwory i wiem, że lubię robić te przetwory, tak jak lubię robić w ziemi i patrzeć jak rośnie groszek czy inna fasolka. Tylko, że los jakby się ze mnie podśmiechuje i se szydzi: taka z ciebie wieśniareczka za pinć groszy, niech ci te powidła się przypalą, niech krzoki pousychają, a groszek niech zgnije. No i tak się trochę czasem dzieje, że słoiki się psują, a zioła na parapecie usychają.



Żalę się więc dziadkowi, że tu stres, bo nie wiadomo czy porzeczka się dobrze zawekowała i czy dotrwa do wiosny, a on mi opowiada historię o swoim pierwszym motorze WFMce. Że se kupił ten wymarzony motór i pojechał na pierwszą wyprawę i cośtam się popsuło (5 razy próbowałam zapamiętać co, żeby pięknie to zaprezentować w tej historii, niestety budowa motoru jest dla mnie nie do przejścia). No to jak się zepsuło to wiadomo trzeba naprawić.

Dziadek wziął powykręcał śrubki, powyciągał części i tak pooperował swoją WFMkę, że wał (czymkolwiek by nie był) przy tym wyciąganiu, oglądaniu rozwalił się na amen. W międzyczasie się okazało, że to co popsuło się wcześniej to wcale nie było popsute, cośtam się ino zalało i wystarczyło poczekać czy wyczyścić i szkody by nie było. A wał już był poważnym problemem. I dziadek musiał udać się z prośbą finansową do swojej mamy, a mojej prababki o wspaniałym imieniu Kordula. Oznaczało to jakieś 20 parę kilometrów dygania na rowerze przez las. Następnie na tym samym rowerze musiał się udać 50 km do większego miasta, żeby ów wał zakupić. Nie mówiąc już o tym, że tymi polnymi drogami, z wałem w torbie musiał wrócić.

Nie muszę dodawać jak go krew zalewała na myśl o własnej głupocie, że tak se ten ukochany motór popsuł. Wał przywiózł, zamontował i jeździł. I tak się nauczył tych mechanicznych sztuczek, że i ten motór i każdy następny i mój ukochany traktor Władimiriec T-125 zwany pieszczotliwie Ruskiem i obecne dziecko – małego fiata naprawia sam i wychodzi mu to bardzo dobrze.


Jak już pisałam ta historia z WFMką dotyczyła akurat tego czy dżemor na zimę się uda czy może pokryje się niechlubną pleśnią. Ale była w niej głęboka mądrość, co najmniej taka jak w młodzieżowych filmach o kung-fu. Tak, młodzieżowe filmy o kung-fu uczą nas, że należy słuchać siwych ludzi i że nigdy przenigdy nie należy zrażać się porażką. Zawsze należy nieustępliwie robić to co się lubi.

Wracając do współczesności, ale jednak w stylu vintage. Wprawdzie nie do końca rozumiem o co chodzi w obowiązującej subkulturze (?) hipsterskiej, bo jak się wydaje jej głównym wyznacznikiem jest snobowanie się, a tego nie lubimy. Snobowanie jest dla bucy i nie jest fajne. Ale z drugiej strony snobowanie się na fajne rzeczy wydaje się być jednak ciut lepszym od naturalnej i szczerej akceptacji dla rzeczy niefajnych.

Zatem na bazie lansowanie się na bio produktach, wege burgerach, kinach studyjnych, spotkaniach w plenerze jest szansa na snobowanie się starymi ludźmi. Bo starzy ludzie są vintage, bo mają luz, bo naprawdę nie muszę przejmować się opiniami innych, bo mają masę ciekawych historii i tysiące fantastycznych bibelotów i oldchoolowych fatałaszków poupychanych w meblach na wysoki połysk. A tak na poważnie to cywilizacja nam chyba sporo odebrała jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, ale dała nam ten ajfony i inne pudełeczka z darmowymi minutami i to trochę wstyd ich nie wykorzystywać na telefon do dziadka/babci. Bo oni czekają długimi godzinami na dzwonek od nas. Ja do dziadka Mariana dzwonię dzień w dzień bez wyjątków. A Ty kiedy ostatnio dzwoniłaś/eś do babci Stasi czy dziadka Mietka? A jak ktoś nie ma własnych to se powinien przysposobić jakiś staruszków. Dokładnie tak! Bo dobrzy starzy ludzie nie są źli.