piątek, 12 lipca 2013

Mania loVe Chania

Przebywanie poza strefą komfortu dobrze wpływa na nasz rozwój, w stresie uczymy się szybciej i efektywniej. Stajemy się silniejsze, ale też mamy więcej zrozumienia dla odmienności. Patrzymy na sprawy z różnych perspektyw, poznajemy swoje granice. Jednak jeżeli przebywamy poza naszą strefą komfortu za długo i bładząc po pouczającej strefie stresu nie natrafimy na nowy cichy i ciepły grajdołek to zaczyna się robić nieprzyjemnie. Możemy tak krążyć aż wpadniemy w panikę, zwariujemy czy co tam jeszcze paskudnego może nam się przytrafić. Zamiast tego możemy odtworzyć sobie warunki panujące w naszym grajdołku, znaleźć wygodne dla nas elementy w miejscu, w którym akurat się znaleźliśmy.



Morze zawsze jest komfortowe. Dzielnice portowe może nie są wyściełane poduszkami, ale tak wibrują życiową energią lub jak niektórzy mówią są przesycone atmosferą wszechobecnej zbrodni, że zapomina się o wszystkim. Na dwoje babka wróżyła. Jak by nie patrzeć tak łatwo się w nie zanurzyć, że z miejsca zapomina się o swoich stresach, smutkach i tęsknotach. Zamiast kłębiących myśli głowę wypełnia głos Kory, mówiący, że tutaj zdradza się tylko raz.






 

Zbaczając ze ścieżki wytyczonej przez brzeg morza oddalamy się od portu i zanurzamy się w miejską tkankę. Chania mówi nie tylko w porcie. Chania puści do nas oczko zza winkla. Krzyknie patrz! przy ciekawym bazgrole na ścianie. Przystanie przy wiadomości, która zostawił ktoś inny. Pochwali jeden rysunek, inny skrytykuje. Podleje kwiatek, żeby było ładniej.













Niestety ostatnio Chania, tak samo jak Grecja popadła w kłopoty. Tu i ówdzie straszy pustym budynkiem, potłuczoną szybą, sypiącym się tynkiem. Ale i tak trzyma się dużo lepiej niż Atena. Zamiast martwić się pustymi kieszeniami przesiaduje w licznych kawiarenkach, popija kawkę, a od czasu do czasu raki i wesoło żartuje z turystami, którzy w tym roku wpadli w odwiedziny zdecydowanie liczniejszą grupą niż w ostatnich latach. Chania zachowała stoicki spokój i epikurejską radość w tych mało eleganckich czasach.

















































































































 
Chania zaprosiła mnie na pewien bardzo sympatyczny festiwal. Wprawdzie była strasznie kiepską tłumaczką, mimo to wiele spraw rozumie się samo przez się. Dobrze było poczuć się wśród swoich. Do wyboru były dwie sceny. Jedna z czymś co można by prawdopodobnie nazwać world music, generalnie ziomki z różnych zakątków świata prezentowały swoją kulturę, a na drugiej grały zespoły, nazwijmy je, młodzieżowe. Okropnie przefałszowany cover The Pixies "Where is my mind" zdecydowanie można by zaliczyć do "comfort music". Dużo stoisk informacyjnych, gry i zabawy typu polskie wesele. Kilka wystaw, kącik dla dzieciaków (których było mnóstwo), breakdance, przedstawienia i naprawdę sympatyczna atmosfera. Generalnie do hasła odbijanego na murach "we work together! we live together! fight fascism!" :) można by dodać, że wspólnie piknikuje się nam równie fajnie!







 























Chania okazała się sympatycznym grajdołem, całkiem wierną kopią strefy komfortu. Przez chwilę pozwoliła poczuć się tak jak czujesz się pijąc kakao, szczelnie owinięty kocem, gdy za oknem szaleje śnieżyca, albo kiedy jesz naleśniki z dżemem w leniwe niedzielne przedpołudnie, albo kiedy wifi zaczyna działać w czymś co powinno być komputerem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz