Więc może jednak lądowy. Lądowe też są spoko, mogą wygrzewać się na rozgrzanym piasku. Chociaż przeważnie tego nie robią. Kiedy słońce zbliża się ku zenitowi żółw zbliża się ku bagnistemu miejscu albo kopie sobie jamę w ziemi i tam się ochładza. Ale nie ja, moje zółwie wcielenie będzie prażyć się na słońcu i albo powstanie ze mnie żółwia zupa do serwowania prosto ze skorupy albo susz zółwi jako zapas na cięższe czasy. Mówi się trudno, najwyżej znów trzeba będzie zmieniać wcielenie, ale zimna nie zamierzam doświadczać.
Następne wcielenie zakłada chyba odrodzenie się w przyszłości. Ale jeśli mogłabym pomanipulować sobie czasem to chyba wybrałabym przełom XVII i XVIII wieku. Średniowiecze już minęło, więc nie trzeba się użerać z tymi męczącymi chrześcijanami, a nie nastąpiła jeszcze wzmorzona era wynalazków, więc cisza spokój, żadne tam samoloty nie przelecą mi nad głową, żadna motorówka nie pokiereszuje mi płetw. Poza tym mogę znaleźć się na jakimś innym kontynencie gdzie te epoki porazkładały się inaczej. Tak czy siak, ten przełom wieków wydaje się być najlepszym do bycia zółwiem mojego typu. To właśnie w XVII i XVIII wieku obserwuje się stada żółwi liczące nawet kilka tysięcy zwierzoków. No łał! Byłoby nas galancie. A czy to będąc zwierzęciem ludzkim czy nie-ludzkim potrzebuję stada. W stadzie jest prościej, lepiej, weselej. Stado 4 life! A jak za mocno przekombinuję z tym czasem to mogę zawędrować naprawdę dawno dawno. Bo żółwie są starsze od dinozaurów! I żaden szlag ich nie trafił. Ani kometa, ani meteoryt, żadna zaraza, powódź, susza. Jaka by to klęska nie była to żółwie się jej nie dały, bo żółwie lubią sobie pożyć - pożyć powoli, spokojnie, długo i przyjemnie. Tak! Żółw to doskonały wybór!
I oczywiście będę panem żółwiem a nie panią żółwicą. Żadnego znoszenia jaj! Duża żółwica musi znieść nawet do 150 jaj! I jeszcze wykopać dołek, żeby je tam pomieścić. A potem martwić się o te wszystkie dziecioki. Co to to nie! Żadnego zamartwiania się. Nie wrócił na noc to nie wrócił. W sumie może ta ponad setka nie jest taką złą liczbą. Nie idzie się połapać. Poza tym taki zółwiczek jest miniaturką zółwiska i od momentu, w którym przebija skorpę zębem jajowym radzi sobie sam. Lepiej być mamą zółwika niż jakiegoś nieporadnego i nieusłuchanego ssaka. A jak już mnie spotka to nieszczęście bycie panią zółwiową to wszystkie swoje jaja będę znosić w miejscach stosunkowo zimnych i wilgotnych. Znowu się okazuje, że taka żółwiowa ma większy wpływ na swoje życie niż ja i może wybrać czy będzie mieć dziewuchy czy chopoków czy może i to i to. Nazwa trochę jak z nauk przedmałżeńskich u katoli: termincza regulacja płci. Chcę zółwio-córeczki wbijam na miejscówę suchą i cieplutką, chcę żółwio-syneczków wbijam w miejsce chłodniejsze, a jak marzy mi się mix to wybieram lęgowisko z umiarkowaną pogodą. Ale spoko! A wracjąc do katoli to żółw błotny uchodził kiedyś za przysmak postny. Brrr! Poza tym kiedyś chrześcijanie uważali zółwia za symbol początku zła, ale potem coś im się odmieniło i stwierdzili, że jednak będzie symbolem skromności małżeńskiej. Powinni obejrzeć sobie jakiś film przyrodniczy, na którym żółwie namiętnie się ruchają (najlepiej mój ukochany serial "Dzika Rosja", jurne kaukaskie zółwie nieźle sobie poczynają) i powrócili by do teorii zła. Hell yeah!
Można pomarzyć! Życie na wyspach Galapagos, na Krecie albo na Zanzibarze. Słońce, złoty piasek, lazurowe morze, błękit nieba i palmy. Dużo palm. Palmy kokosowe i bananowce. Ale pewnie zamiast dostojnym żółwiem, mogącym schować się do skorupy, kiedy warunki stają się niesprzyjające zostanę jakąś małą brzydką rybką w Kołymie albo Lenie. Zmagająca się z super zimnem, super nurtem i super głodem i duchami miliona zeków spoczywających na magadańskiej ziemi. Albo babuszką hodującą ziemniaki w wiecznej zmarzlinie. Hodowla na sposób. Donice nad ziemią albo fermentujące krowie łajno. No trudno, jak ma nie być lekko to nie będzie. Przynajmniej będę miała złote zęby. Przecież nie na próżno Kołyma jest złotym sercem Rosji.
Przecież cinżko nie znaczy źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz