Kraków kojarzy mi się smutno. Ten cały smok wawelski napchany siarką. Ten Turnau zawodzący o ulicy, na której stale pada. Martwi królowie i denat Kaczyński. Te wszystkie instytucje z przymiotnikiem „narodowy”. Spleen z piosenki Maanamu i młodopolscy pisarze uciekający na wieś.
Jedno zimowe popołudnie. Mieszkam w hotelu Chopin. Nie lubię hoteli. Zapachu detergentów. Śnieżącego telewizora. Bezosobowości. Czterech ścian. Siedzę na łóżku, na świeżej pościeli i myślę, że są światy do których nigdy nie będę należała. Wychodzę na miasto. Pada deszcz.
Innej zimy, kiedy świat był jeszcze trochę prostszy, wracaliśmy z W. stopem z Krakowa do Łodzi. Okropna szarówa. Padający śnieg. Do domu daleko. My już przemarznięci, niedospani. Ewidentnie nam nie idzie. Samochody mijają nas nawet nie zwalniając. Może wcale nas nie widać w świetle zachodzącego za chmurami słońca. Z W. się do siebie nie odzywamy, żeby się nie irytować nawzajem i nie pogarszać naszej i tak średnio luksusowej sytuacji. W końcu łapiemy stopa. Jedziemy z panem biznesmenem. Auto drogie. W autach najlepiej umiem określić kolor, ale tutaj widać, że bajery, technika, takie takie, no pieniądza trochę musiało to wynieść. Widać, że pan ma pieniądza też. Od pierwszych chwil rozmowy widać też, że jest naprawdę w porządku typem. Rozmowa się klei.
Dużo było tych przypadkowych rozmów w autach wiozących we świat. Większość zlewa się w potok narzekań tirowców, wspomnień dawnych buntowników, którzy też jeździli okazją, rozmów o pogodzie i dwuznacznych dowcipów. Rzadko pamiętam twarze tych osób. Jednak kilka wymienionych zdań zapadło w pamięć. Mało kiedy potrafię taką rozmowę dopasować do trasy i czasu kiedy się odbyła. Czeka sobie w głowie jak kadr z filmu, żeby przypomnieć się po wywołaniu jakimś całkiem odległym skojarzeniem. Tamta przypomina mi się całkiem często. Było coś strasznie przejmującego w tym panu. Pan nie był Polakiem, chociaż w Polsce mieszkał już jakieś dobre kilkanaście, niedługo może już kilkadziesiąt lat. Widać było, że mu się powodzi. Dużo się uśmiechał, ale na jego twarzy było widać ukrywane napięcie.
Pochodził ze wschodu, chyba bardziej z Bliskiego Wschodu niż ze słowiańskich klimatów, ale tego nie jestem pewna. Opowiadał jak przyjechał na studia do Polski, jak nie miał pieniędzy, jak też jeździł stopem (właśnie na tej trasie i taką zimą). Ze śmiechem wspominał też jak kiedyś fałszował rosyjską wizę, żeby móc pojechać na wakacje do brata, który tam właśnie przebywał. Zwykłym długopisem przerobił 3 na 8 i tak z marca zrobił się sierpień, a on z sercem w przełyku przechodził kontrolę graniczną ryzykując cały swój pobyt w Polsce, studia, przyszłość. Ale się udało i widocznie później udawało się dalej. Jak już mówiłam, pan – uosobienie sukcesu. Hajs, uśmiech, pewność siebie. Tematy płyną dalej. Rozmawiamy o pieniądzach. Ja tam walę takie niematerialistyczne rozkminy małolaty i tak go pytam, że co to w sumie za różnica czy zarabiasz trzy tysie czy trzydzieści, że na co mieć tyle pieniędzy. Coś w ten deseń go pytam, już dokładnie nie pamiętam. A on mi na to odpowiedział: „Teraz mniej się boję”.
Może kiedyś pomyślę o Krakowie jak Pafnucy o Kalasantym. Ja myślałam, że jesteś taki, a Ty jesteś owaki.